niedziela, 29 października 2023

Czerwone korale

 

Czerwone korale

Spacery były dla krasnoludka degeneratka Kazimierza koszmarem. Uważał, że rolą jego nóg jest przemieścić go z punktu A do B, nic więcej. Nie znajdował przyjemności we włóczeniu się bez celu, podziwiania widoków i nie znosił fatalnego uczucia zmęczenia, które później go dopadało. Jednak tego dnia, zachęcony piękną pogodą, liśćmi zalegającymi chodniki i niebem bez jednej chmurki, wybrał sie na przechadzkę po miejskim deptaku. Krasnoludzkie świeżo upieczone matki, szczebiocząc, z euforyczną lekkością pchały rydwany swoich krasnoludzkich pociech, kloszardzi rozpijali na ławeczkach z trudem zdobyte wino a krasnoludzkie staruszki wystawiały do słońca swoje pomarszczone twarze. Czerwono złote liście chrzęściły pod nogami a nieruchomej tafli stawu nie mącił najlżejszy powiew, i jedynie kaczki nurkujące w poszukiwania śniadania wprowadzały zamęt w sielankową atmosferę.

Krasnoludek degeneratek Kazimierz wlókł się noga za nogą, z wzrokiem wbitym w ziemię. Zastanawiał się właśnie czy opuszczenie mieszkania, bezpiecznych i swojskich murów, miało jakikolwiek sens, gdy jego wzrok przyciągnęła niewielka paczuszka na trawniku. Pudełeczko było małe, opakowane w ozdobny papier z rzucikiem w różowe słonie, przewiązane czerwoną wstążeczką, zwieńczone wielką, niebieską kokardą.

Degeneratek rozejrzał się dyskretnie. Nikt nie biegł nerwowo rozglądając się po ziemi, nikt nie patrzył w jego kierunku. Schylił się błyskawicznie i podniósł paczuszkę; była lekka i przy potrząsaniu wydawała grzechoczący dźwięk.

Kazimierz spiesznie oddalił się w poszukiwaniu ustronnego miejsca. Znalazł ławeczkę pod opadającymi gałęziami wciąż jeszcze zielonej płaczącej wierzby. Pewnie to prezent dla mnie, spóźniony, na urodziny– usprawiedliwiał się – zrywając wstążkę i otwierając wieczko. W środku mienił się w słońcu zwinięty sznur korali koloru koralowego. Dziesięć kulek – policzył rozwijając zdobycz –  od całkiem małej do tej, na oko, wielkości siedmiu krasnoludzkich centymetrów. Całość wieńczył równie czerwony, spory pierścień.

– Ciekawe zapięcie – Krasnoludek degeneratek Kazimierz z zainteresowaniem obracał w ręku plastikowe, lekko uginające się pod naciskiem kulki. – Czego to krasnoludki dzisiaj nie wymyślą. Ale korale? Kto dał mi korale w prezencie? Kto pomyślał, że chciałbym je nosić? Chociaż, z drugiej strony – prowadził wewnętrzny monolog – nie noszę kolczyków w uszach, w nosie, w języku, ani w napletku... Nie mam diamencika w zębach. Może jakiś mój wielbiciel chciał mi dać do zrozumienia, że noszę się szaro i powinienem to zmienić? No, ale korale? Takie korale? Krasnoludzcy faceci nie noszą przecież takich ozdób. A może noszą? – rozejrzał się dookoła. – Nie, nie noszą. A może to nowa moda? Może będę trendy? A jeśli się ośmieszę? Nie. Nie będę. Chociaż? A może zrobić ankietę? Taak. To lepsze. Czy krasnoludki powinny nosić czerwone korale? Czy krasnoludek płci męskiej wyglądałby w nich seksownie? Ale, ale! A próba? Reprezentatywna? To może zlecić to tym od sondaży? Oni zadadzą właściwe pytania. Tak, i każą sobie płacić. I wyjdzie, że nie noszą i zostanę z koralami koloru koralowego i bez kasy! Nie. To może jednak założyć?

– Przepraszam – przerwała rozmyślania krasnoludkowi degeneratkowi Kazimierzowi nastoletnia krasnoludka. Mogła mieć tak siedemnaście, osiemnaście krasnoludzkich lat. Buty na wysokim obcasie, kusa czarna spódniczka, pomalowane na niebiesko powieki, wywinięte, czarne rzęsy, róż na policzkach i błyszczące czerwienią usta. Włosy związane w kucyki. – Przepraszam, ale widzę że znalazł pan krasnoludek prezent od mojego krasnoludka narzeczonego. Tak się cieszę, już myślałam, że go nie znajdę. Odda mi go pan?

– A skąd mam wiedzieć, że to twoje? – zapytał Kazimierz.

– Bo, bo – krasnoludka wywinęła usta w podkówki. – Bo to prezent na nasz pierwszy raz. Olcio nie wybaczy mi jak przyjdę do niego bez korali. Powiedział, że tymi koralami sprawi, że świat stanie się koralowy. Oczy zajdą mi mgłą i będę go kochać już na wieki wieków i nigdy już nie spojrzę na innego krasnoludka. Tak powiedział.

– A może ja chcę nosić te korale? – droczył się Kazimierz przykładając naszyjnik do szyi.

– Ale, Olcio – powiedziała, bliska płaczu, nastoletnia krasnoludka – mówił, że tych korali nie nosi się na szyi. Tylko tam gdzie tylko on może zaglądać.

– Tylko tam gdzie on może zaglądać... – powtórzył z namysłem degeneratek. – O w dupę, ale jazda! Bierz swoje korale dziecko, bierz i miłej zabawy. I zaproście mnie kiedyś do siebie – zawołał za radośnie, w podskokach odbiegającą krasnoludką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz