Jak
przykazał krasnoludzki bóg, degeneratek Kazimierz wstał trzynasta punkt. W
piżamie w zielone słonie, w przydeptanych bamboszach poczłapał do kuchni. Z
szafki wyciągnął zeszłotygodniowy chleb, odkurzył, włożył go do ust.
– Nie, – pomyślał – tego nie da się jeść.
Idę do lokalu. Dzisiaj najem się za wsze czasy. Jak jaki król.