Krasnoludek
degeneratek Kazimierz wstał z łóżka lewą nogą. Ledwo otworzył oczy poczuł, że
dzisiejszy kac ma wymiar, wobec którego najwyższe góry krasnoludzkiej krainy
wydawały się stępionymi przez wiatr pagórkami. Zalała go fala złości i
rozdrażnienia. Na siebie, na wilgotną pościel, mieszkanie. Z chęcią kopnąłby
kota. Albo psa. Tak dla ulżenia sobie, po prostu. Niestety, nie miał ani psa
ani kota.
Bosą stopą wymierzył wściekły cios
kanapie, walnął pięścią w stolik. Targany potwornym bólem nogi, z trudem dowlókł
się do lodówki. We wnętrzu straszyły pustką półki i zielony, wyraźnie już
drgający, kawałek pizzy. Nie ma wody, nie ma piwa. Nic. Lada chłodnicza? Pusto.
Zniknęły gdzieś, dawno nie odnawiane zapasy piwa, bimbru, czystej. Nawet
zapomniane butelki kolorowych wódek zniknęły jak kamfora.
Kazimierz rzucił się do zlewu. Z kranu
popłynęła czerwono – brunatna ciecz, wyraźnie cuchnąca zgniłymi jajami.
– Kurwa jego macierz! – wykrzyknął. –
Pić i jeść!
Z trudem tłumił w sobie wybuch
szaleństwa, który mógłby zamienić w ruinę całe mieszkanie. Z trudem. I jeszcze
ten irytujący dźwięk. Kap, kap, kap i szum. Szum i kapanie. Kapanie i szum...
– Zaraz, zaraz – zawołał czerwony z
wściekłości i wyjrzał przez okno. Padał deszcz. Nie, nie deszcz, nie ulewa. Z
nieba, drobinami sączył się kapuśniaczek.
Złość minęła mu jak ręką odjął.
Rozpromieniony złapał miednicę i wielki gar, w którym zwykle gotował półudźce. Wystawił
je przed ganek, pod szare mokre niebo. Otworzył szeroko usta przechylając głowę
w górę. Do ust zaczęły spadać mu drobne krople.
– Kwaśne – ucieszył się. – Kapuśniaczek.
Za godzinę będę miał żarcie – myślał wystawiając na deszcz swoje zmaltretowane
stopy.
– A co wy krasnoludku degeneratku
Kazimierzu – zagadnął przez parkan krasnoludek sąsiad kryjący się pod wielkim
parasolem – tak się moczycie? Popołudniowa kąpiel?
– Kapuśniaczek łapię. Muszę coś żreć –
życzliwie pomachał do sąsiada Kazimierz.
– Kapuśniaczek? Jak to?
– No, sąsiedzie. Tacyście bystrzy a nie
widzicie, że z nieba leci kapuśniaczek? Kwaśny, w sam raz na kaca, spróbujcie
sąsiedzie!
– Kazimierzu! Czyś ty całkiem zdurniał?
– zawołał krasnoludek sąsiad ostrożnie wysuwając dłoń spod parasola i smakując
wilgotne palce. – To nie kapuśniaczek. To kwaśny deszcz, co nam fabryka
azotanów funduje zawsze o tej porze!
– O kurwa!